2008-9-26
No to się wybraliśmy z Marianem na krótki wypad w słowackie Tatry. Tylko kilka dni, ale warto było po kilku latach wrócić w te piękne okolice. Z naszego pensjonatu w Nowym Smokowcu o wdzięcznej nazwie Gerlach poczłapaliśmy w górę do Hrebienoka, a potem do Schroniska Zamkowskiego.
Štefan Zamkovský urodził się w roku 1907 w Lewoczy. Gdy miał 20 lat w poszukiwaniu pracy zawitał w Tatrach i nosił ładunki dla Chaty Teryho oraz Zbójnickiej Chaty. Później zaczął uprawiać taternictwo. W roku 1934 Zamkovsky został przewodnikiem tatrzańskim.
W roku 1944 powstało jego własne schronisko - Zamkovského chata (1475 m n.p.m.).
W roku 1949 władze komunistyczne uspołeczniły jego schronisko. Kilka tygodni później władze stwierdziły, że Štefan Zamkovský jest byłym kapitalistą i na zawsze musi opuścić Tatry. Zamkovsky z żoną i czteroletnią córką wyjechał z Tatr w 1952 roku i zamieszkał w Banskiej Štiavnicy.
Schronisko od roku 1950 nosiło imię kapitana Jana Nalepki, walczącego w Armii Czerwonej w czasie wojny - kolejny wspaniały gest poprzedniej epoki.
Wreszcie w roku 1992 w ramach reprywatyzacji zwrócono Chatę potomkom założyciela.
Po małej kawce w Zamkovského Chacie poszliśmy dalej - do obranego celu, a więc na Czerwoną Ławeczkę, chociaż jak widać pod koniec września pogoda nas nie rozpieszczała.
Im dalej w górę tym zimniej. Jeszcze wpadliśmy do Schroniska im. Téryego (wysokość 2015 m n.p.m.) na zupę czosnkową - pycha.
Nastąpiła tradycyjna zmiana podkoszulka, bo można się spocić w tych górach i z poprzedniego wykręcać ostatnie poty można było. Potem dalej żółtym szlakiem z Doliny Małej Zimnej Wody przez Lodową Kotlinkę na Czerwoną Ławeczkę, czyli jakieś półtorej godziny w śniegu, mgle, po oblodzonym i zaśnieżonym zboczu. Potem łańcuchy zimne jak cholera, momentami zasypane, tak że trzeba było trzymać się powietrza, a za plecami lekka przepaść. Ogólnie super - brrr....
Wreszcie po tych nieprzyjemnościach w lekkim przestrachu i zimnie też niezbyt przyjemnym dotarliśmy do Czerwonej Ławki (słow. Priečne sedlo). Jest to przełęcz w bocznej, odchodzącej w zworniku Małego Lodowego Szczytu (Široká veža), grani słowackich Tatr Wysokich.
Przełęcz została utworzona przez dwa głębokie wcięcia (2352 m n.p.m.) pomiędzy Małym Lodowym Szczytem a Spągą. Zachodnie zbocza spod przełęczy opadają do Dolinki Lodowej (górne odgałęzienie Doliny Małej Zimnej Wody), zbocza zachodnie do Strzeleckiej Kotliny w górnym piętrze Doliny Staroleśnej.
My oczywiście zamiast pójść do Schroniska Zbójnickiego (taki był pierwotny plan) poszliśmy na przełaj w dół - tak jak turyści, którzy szli przed nami i jak było widać po śladach na śniegu nie odmówili oni sobie owocu zakazanego, a więc zjazdu na dupie po zaśnieżonym zboczu. Jak to gdzieś Marian przeczytał został tutaj użyty klasyczny dupozjazd.
Po krótkiej chwili odpoczynku rozpoczęliśmy schodzenie w dół, ale jak się okazało po mocnej przygodzie z oblodzonymi łańcuchami schodzenie w dół było nudne i także męczące, a więc bez dłuższej chwili namysły skorzystaliśmy z doświadczeń naszych poprzedników i usiedliśmy na dupie i pomknęliśmy w dół.
Jakieś prześwity słońca też się zdarzały... czekaliśmy, aż te chmury gdzieś popędzą, aby jakoś bezpieczniej się poczuć wśród tych górskich molochów.
Marian chyba sprawdzał, czy coś nam na głowę nie spadnie.
Jeszcze autoportret, półtret, półauto.
Jakoś tak. Dużo śniegu,
dużo chmur. Mało ludzi, mało nas.
Wystarczyło.
Schodząc w dół mieliśmy dziwne przeczucie, że lekko zboczyliśmy z trasy. Oczywiście nasza kobieca intuicja, a raczej zwierzęcy instynkt nie zawiódł. Tzn. zawiódł wcześniej, czyli zaraz po wejściu na Czerwoną Ławkę, kiedy poszliśmy na tłumem i zjechaliśmy na dupach zamiast iść szlakiem, ale mamy wytłumaczenie - nic innego prócz śladów w dół nie było widać, a więc po śladach... i co?
Czekał na nas roztopiony śnieg, czyli mokro w butach, ale to jeszcze nic... Najgorsza była przeprawa przez kosodrzewinę. Na szczęście obok kosodrzewiny, przez którą nie polecam nikomu przeprawy, płynął potok - no to na potok, czyli przeprawa po kamieniach. O wiele lepsza i bezpieczniejsza, niż skoki po gałęziach.
Ale mieliśmy mokro w butach, ale byliśmy szczęśliwi jak już dotarliśmy do szlaku, ale fajną Słowaczkę spotkaliśmy, ale mieliśmy ubaw z siebie.