2010-7-1
Żeby przebyć z centrum Gdyni do miejsca festiwalowego musieliśmy swoje czasem odstać, czasem przejść, itp.
Dzień pierwszy festiwalu, a więc lekki komunikacyjny chaosik, ludzie nie wiedzą do końca, co gdzie, jak i czemu tak drogo.
Ogólnie tłumów mnogości, bramkarzy wielu, pytających masa, zagubionych też troszkę.
Na szczęście aparat mieścił się w 5Mega pikselach, które obowiązywały jako maksimum, które można wnieść - stąd fotki.
To był nasz pierwszy Opener, więc nie wiedzieliśmy jak to wszystko działa:
te kupony, opaski, przepychanki, namioty, kroki, korki, tłoki, tłoczki, kolejki...
aż wreszcie chyba na samym końcu koncerty.
Chłopcy w ramkach, jakoś z tych ram czasami jednak udało im się wydostać i łupnęli jakąś niespotykaną nutę, ale ogólnie, to po kilku kawałkach udaliśmy się w stronę spożycia napoju, którego nazwa została umieszczona sprytnie i niezauważalnie w nazwie tegoż festiwalu.
Słoneczko sobie spokojnie pełzało gdzieś tam za plecami i powoli czuło się już atmosferę festiwalową. Coraz więcej ludzi zbierało się pod sceną, a my lekko zmęczeni całodziennym bieganiem, tu i ówdzie, leżeliśmy na trawie.
Jako, że jakimś super wielkim fanem Bena Harpera nie jestem, to z oddali posłuchać było warto, ale niekoniecznie przebijać się bliżej.
Już właściwie w gardle zasychało, robiło się troszkę chłodniej, jakiś płyn przed następnym koncertem by się przydało wessać, ale ktoś mówi: podejdźmy bliżej. OK - jak chcecie. I tak po drugim kawałku pomyślałem, że już pora uciekać, a tu nagle Ben woła na scenę Eda! No i to się nazywa wyczucie czasu.
Panowie jak to zwykle robili na tej trasie śpiewali w duecie, a to Ben z Pearl Jamem, a to Ed z Benem i jego zespołem. Jak zwykle zagrali i zaśpiewali cover Queen i Davida Bowiego - Under Pressure. No.... warto było się zatrzymać na chwilę w tym miejscu.
Tak przywołanie wokalisty Pearl Jam wywołało poruszenie wśród publiczności, która licznie gromadziła się pod sceną właśnie czekając na główne danie pierwszego dnia.
Gdyby nie wiadomość, że Pearl Jam zagra na Openerze to pewnie byśmy się nie skusili na festiwal, bo festiwale to nie jest to co lubimy najbardziej. No ale jak przylatuje Pearl Jam to nie ma zmiłuj. Trzeba jechać. Zresztą zobaczyć o co kaman z łopenerem warto chociaż raz w życiu.
Pierdutnęli chłopy, od razu z kopyta, bez przebierania nóżkami, bez kombinacji i chociaż nie byliśmy jakoś super blisko, to atmosfera wokół była wystarczająca żeby bawić się wyśmienicie.
Na początek same szybkie kawałki: Corduroy, Do The Evolution, Hail, Hail i Got Some. Można pomyśleć, że chcieli wykończyć publiczność, ale....
Vedder nie byłby sobą gdyby nie powiedział czegoś z kartki, czyli po polsku:
Oczywiście, mój polski nie jest najlepszy, więc po prostu będziemy grać!
Później jeszcze dodał aby wszyscy uważali na siebie i na swoich sąsiadów, poprosił także publiczność o trzy kroki w tył i ładnie wszyscy się przesunęli. Taki to już ma ten facet dar.
Z utworów Pearl Jam, których jeszcze na żywo nie słyszałem, to mi oczywiście kilka wymarzonych jeszcze zostało i nie spodziewałem się, że zagrają to co bym chciał, ale jak zagrali Better Man to już byłem załatwiony.
Dla porównania - zdjęcia z Chorzowa.
No to jeszcze tylko zestawienie wszystkich utworów, które zagrali:
Interstellar Overdrive
Corduroy
Do The Evolution
Hail, Hail
Got Some
Elderly Woman Behind The Counter in a Small Town
Amongst The Waves
Unthought Known
Even Flow
Just Breathe
Daughter/On A Rope (fragment; Rocket From the Crypt)/Another Brick in the Wall, Part II (fragment; Pink Floyd)
Given To Fly
Arms Aloft (Joe Strummer & The Mescaleros)
Why Go
Jeremy
Rearviewmirror
Bis:
The Fixer, Better Man, Black, Alive, Rockin’ In The Free World (Neil Young)
No i zrobili mi organizatorzy takie świństwo :) że najlepszy koncert dali na początek, więc niestety później już nie było tak super! ale co tam - warto było przejechać te setki kilometrów.
p.s.
Z tego koncertu wyszedł bootleg ;)