2008-8-27
Amsterdam to wreszcie największe miasto w Holandii, jest także stolicą konstytucyjną, ale instytucje rządowe oraz przedstawicielstwa obcych państw znajdują się w Hadze.
Samo zwiedzanie miasta jest na tyle męczące, że wytrzymaliśmy aż trzy dni!
Ogólny zachwyt oczywiście był.
Amsterdam to miasto położone nad rzeką Amstel (jest też takie piwko produkowane w Holandii).
Przez miasto przebiega też wiele kanałów. Trzy największe z nich mają kształt półksiężyca: Herengracht (położony prawie centralnie), Keizersgracht i Prinsengracht.
Z tymi głównymi kanałami łączą się mniejsze kanalki. Tworzą one ogromną sieć, która dzieli miasto jakby na wysepki. Dlatego w Amsterdamie czuliśmy się prawie jak we Wrocławiu (też jest trochę wody).
Część miasta położona jest w depresji, chyba dlatego muszą się wspomagać lekkimi rozweselaczami.
Hmm... to się nazywa zrobić wielkie pranie!!
W poszukiwaniu jakiegoś ciekawego miejsca do zwiedzania znaleźliśmy Muzeum Tropów w Amsterdamie, a więc tropiliśmy.
Polka rozsiadła się wygodnie do zdjęcia na tronie Azteków.
I jak tak sobie chodziliśmy po tym wodnym mieście... to natrafiliśmy na Muzeum Seksu, gdzie była figurka dość znanej seks bomby... Całkiem to ładnie wyglądało.
Marilin w Muzeum Seksu była też w pozycji leżącej oraz bardziej odkrywczej.
A to było jakieś najbardziej ambitne dziełko w Muzeum Seksu.
Oczywiście lekkich obyczajów tak plastikowa panienka. Tak sobie ładnie wyskakiwała z okna i swoim biustem wołała do burdeliku.
Takie to cuda w tym muzeum mieli ;)
Jak ktoś lubi się przebrać zanim zabierze się za robotę ;)
Rembrandt Harmenszoon van Rijn - jeden z najważniejszych malarzy holenderskich Złotego Wieku.
Włodek, Michałek i Gerard - te spojrzenia, ten styl.
Po całym dniu zwiedzania przyszedł czas na relaks. Po drodze do hotelu mieliśmy odkryliśmy całkiem fajną knajpkę, gdzie nawet ceny były przystępne (balantajsik kosztował jakieś 4 Euro).
Siedzieliśmy sobie w tej kawiarni i na przeciwko na ławeczce siedział, ale mocno przysypiał, a przy okazji kiwał się przy tym jakiś zawiany jegomość. Co jakiś czas przejeżdżał tramwaj, aż w pewnym momencie podmuch odjeżdżającej maszyny spowodował, że ów jegomość zleciał z ławki.
Kelner w naszej kawiarni długo nie myślał i zadzwonił po jakieś służby porządkowe. Po chwili zjawił się patrol na nogach (coś a la nasza straż miejska), później przyjechała policja, następnie nadjechał ambulans, do tego jeszcze jakiś inny policjant na motorze. Ogólnie zamieszanie straszne.
U nas trwałoby pewnie kilka godzin, zanim ktoś by się zainteresował człowiekiem.
Jak już się cały dzień nachodziliśmy, nazwiedzaliśmy, naspacerowaliśmy, to na koniec zostały nam schody na trzecie piętro. Wysokie trzecie piętro w naszym "tanim" hoteliku, co to miał chyba nawet jedną gwiazdę.